Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Barani Kożuszek.djvu/145

Ta strona została uwierzytelniona.

drzemał, próbował fajkę palić, nareszcie siadłszy na ziemi, usnął ze znużenia, a gdy się obudził... już gdzieć na zegarze północ biła. Powlókł się do domu.
Barani kożuszek dnia tego wcześniej niż zwykle, ale inną drogą, dostał się do kamienicy i zastał już przestraszonego Macieja, który na progu czatował. Zobaczywszy go, odetchnął lżej.
— Napędziłeś mi jegomość strachu — rzekł. — Toż to po mieście za wami gonią i szukają was. Chcą porwać i zamknąć. Na Boga ukrzyżowanego, choć tydzień trzeba w domu posiedzieć!
Starzec, nic nie odpowiadając, poszedł się rozdziewać i po chwili dopiero, na górę już z pomocą sługi drapiąc się po schodach, rzekł z niechęcią:
— Daj ty mi pokój, czas najgorętszy. Komuby tam w głowie było mnie ścigać? Bałamuctwo i po wszystkiem.
Opowiadanie szczegółowe Macieja nie zdawało się go ustraszać.
— Co ma być, będzie — rzekł krótko — a swoje robić potrzeba.
Tego wieczora na stoliku, pomiędzy drukami sznurkiem związanemi, znalazł się list i kartka, jakiemiś cyframi zapisana, którą Kożuszek raz i drugi odczytał.
Kazał się Maciejowi o brzasku obudzić.
Nazajutrz próżne były zaklęcia i prośby starego sługi, który poprzysięgał, że na swe uszy słyszał, iż się na niego nasadzeni ludzie zmawiali.
— Muszę iść, daremna rzecz — odparł posępnie Kożuszek. — Pan Bóg mnie dotąd łaską swą obraniał, nic mi się i teraz nie stanie.