Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Barani Kożuszek.djvu/147

Ta strona została uwierzytelniona.

starych, otuchę wesołą i miłościwy uśmiech, a nadzieję w opatrzności Bożej. Posępnego Bernardyna trudno było spotkać, wymyślnym też żaden nie był. Znaczniejsza ich część pochodziła ze stanu mieszczańskiego i z ludu, wszędzie im dobrze było, a chłód, głód i razowy chleb znosili, nie krzywiąc się i nie skarżąc. W pałacu i w chacie Bernardyn był równie miłym gościem.
Na ambonie mieli więcej swobody słowa, mówili od serca, bo na uczoność nie chorowali. Byli to prostaczkowie, ale serdeczni, a sercem się więcej jedna Boga i ludzi, niż mądrością.
Takim był i ojciec Pankracy, chłopskie niegdyś dziecko na Mazurach, trochę demagog, niewielki przyjaciel możnych, na kazalnicy śmiały obrońca biedaków.
Ta śmiałość jego właśnie pozyskała mu serce Kożuszka, gdy go usłyszał każącego przeciwko zepsuciu wieku, zbytkom, rozwiązłości, dumie możnych i t. p.
Poprzyjaźnili się z sobą i Ojciec Pankracy, wysłuchawszy starego spowiedzi, poznawszy żywot jego, przywiązał się do biednego dziwaka.
Z nim jednym Kożuszek był zupełnie otwartym, mógł mówić, szukać u niego rady, żądać pociechy. Bernardyn zabierał go często do swej celi i nie dając mu ani się gniewać, ani unosić, starał się, jak mógł, w żart wszystko obracać. Stary o wielu rzeczach dowiadywał się od księdza, a teraz ksiądz znowu czerpał z niego, bo Kożuszek miał stosunki z dosyć czynnymi sejmu członkami.
Wprawdzie punkt widzenia obu wiele się różnił.