Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Barani Kożuszek.djvu/151

Ta strona została uwierzytelniona.

i zażywszy tabaki, a popatrzywszy na stojącego przed sobą, zcicha już począł z innej beczki.
— Ja miałem też was szukać — rzekł — aby ostrzedz. Lękam się, aby was nie poturbowano. Nadto o Kożuszku w mieście gadają i mnóstwo z tych, którymeście ostro publicznie przycięli, skarży się i odgraża. Zmitygujcie się, przycupnijcie trochę, nie pokazujcie się tak często w ulicach. Niech o was zapomną.
Stary począł głową trząść.
— Nie mogę — rzekł krótko.
— A jeżeli się porwą na was i, uchowaj Boże, uwiężą? — zawołał Bernardyn — wszakże wówczas wcale już nic robić nie będziecie mogli.
— Wola Boża! — obojętnie odezwał się Kożuszek. — Jeżeli mnie co spotka z dopustu Opatrzności, bsdę wiedział, iż mi to było przeznaczone, a sam sobie wędzidła nakładać nie mogę.
Ksiądz znowu ciekawie nań popatrzył, poszeptał coś pocichu, ręce wsunął w szerokie rękawy habitu i biernie czekał końca rozmowy.
Stary też niezupełnem jej powodzeniem zdawał się zniechęcony. Zbliżył się do Pankracego, pocałował rękaw i zwolna ku drzwiom celi zmierzał.
Na pożegnanie rzucił mu ksiądz jeszcze:
— Miej miłosierdzie nad sobą!
W korytarzu Kożuszek zwolnił kroku, powlókł się smutny do krzyża, który zobaczył w końcu jego na ścianie, ukląkł przed nim, pomodlił się i wyszedł nareszcie z klasztoru na zwykłą swą pielgrzymkę.
Dnia tego była właśnie sesya sejmowa i nie-