Obojętność jakąś i zniechęcenie widać było w starcu. Stał, zadumał się, dobył z kieszeni dwuzłotówkę, wcisnął ją Juliaszkowi i rzekł chłodno:
— No, no, bądź spokojny! Mnie oni nie wezmą łatwo.
Juliaszek stał uparty, wskazując w lewo.
— Na Krochmalną! idźcie do domu, powiadam wam.
To naleganie poczciwego chłopaka złamało wreszcie starego; zawrócił się od zamku, do którego już dążył, i wolnym krokiem posunął się na Stare miasto.
Juliaszek pozostał jeszcze na placu, rozglądając się, czy wracających z Pragi nie zobaczy.
Dnia tego Barani kożuszek nie pokazał się w mieście. Zwiedzeni przez chłopca ludzie wrócili, kłócąc się, z Pragi, i odgrażając, że łobuza kłamcę ukarzą. Niełatwo było jednak tak zwinnego i przebiegłego ulicznika pochwycić.
Pan Maciej zdziwił się i ucieszył, gdy zawczasu zobaczył powracającego pana, który, zrzuciwszy swe przebranie, siadł czytać i pisać listy i już dnia tego z domu się nie ruszył.
Nazajutrz stary nie wyszedł także, lecz z południa już mu tęskno i nudno było. Mrucząc, chodził po izbach, siadał, brał papiery i książki, i rzucał je natychmiast. Nałóg włóczęgi ulicznej, tego napastowania ludzi i wylewania żółci, która się w nim zbierała, odpoczynek ten coraz nieszczęśliwszym czynił.
Trzeciego dnia, mimo słoty, mimo próśb Macieja, nic go już wstrzymać nie mogło. Zrana zbiegł
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Barani Kożuszek.djvu/153
Ta strona została uwierzytelniona.