Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Barani Kożuszek.djvu/160

Ta strona została uwierzytelniona.

mu dawszy zdjąć z ziemi kij i czapkę, ponieśli go ku drzwiom.
Wszyscy więźniowie pozrywali się z barłogów, spoglądając przestraszeni, czy którego z nich ten sam los nie spotka; ale wnet drzwi się już zatrzasnęły i ciemność poprzednia wróciła.
Kożuszek nie zdawał się ani zdziwiony, ani przelękły; nie spytał w korytarzu, co z nim robić myślą. Pachołkowie popchnęli go — szedł.
Jeden z nich w ciemnych przejściach przyświecał; zakręcili się w korytarzu raz i drugi, potem na schody prowadziła droga i na korytarz znowu.
Tu drzwi jedne kredą naznaczone były ogromnym numerem czwartym. Pierwszy pachołek je otworzył. Weszli do przedpokoju, w którym na ławce siedział w półuśpiony, chudy, niby żołnierz, niby sługa sądowy.
Na widok wchodzących ziewnął i wyciągnął się.
Przez półotwarte drzwi widać było izbę oświetloną. Wskazał na nią. Pachołkowie popchnęli więźnia, a sami pozostali za drzwiami.
Kożuszek znalazł się w pustej, dużej sali, w pośrodku której stał ogromny stół, papierami, kałamarzami i fascykułami zarzucony.
Nikogo tu nie było, oprócz przy jednej świeczce z zieloną umbrelką, w krześle starem, wyślizganą skórą obitem, chudego człeka, który czapkę miał na uszy zaciśniętą i futerko na ramionach.
Drzemał, czy siedział zamyślony; dopiero gdy drzwi zamknięcie i chód posłyszał, zerwał się, rękę do oczów przyłożył, popatrzył chwilę i zaczął zbliżać