Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Barani Kożuszek.djvu/161

Ta strona została uwierzytelniona.

się do więźnia, mierząc go oczyma zaczerwienionemi i błyszczącemi jak u kota.
Chudy był, słuszny, przygarbiony, twarzy pociągłej, a dolna warga w ustach zwieszała mu się przerosła, nawpół rozcięta, z pod rzadkiego wąsa, dając twarzy wyraz dumny i srogi.
Warga ta i krwawe oczy były najwybitniejszemi rysami twarzy. Nos mały, przyklepany, płaski, zaledwie był widoczny.
Otulając się futrem, milczący urzędnik stanął, popatrzył, obszedł dokoła więźnia i powróciwszy do krzesła, rozsiadłszy się w niem, chrząknął i począł:
— Sam tu! bliżej!
Głos miał ochrypły, rozkazujący, szeleszczący w gardle a ostry.
— Coś zacz?
Stary pomilczał chwilę.
— Barani kożuszek.
— Ja ci tu dam Barani kożuszek, złodzieju ty jakiś! włóczęgo! żebraku! Coś zacz?
Żebrak milczał dość długo.
— Powiedz mi pan wprzódy, za co mnie uwięziono? — odezwał się.
Okrutne uderzenie pięścią w stół było oznaką, że indagator wpadł w gniew wściekły. Oczy mu jeszcze bardziej krwią zapłynęły.
— Ja cię zasiec każę, w kajdany okuć, łotrze jakiś!
— Cóżem zrobił? — spokojnie począł żebrak.
Rzucił się w krześle badający i całe krzesło sobą poruszył, aż zaskrzypiało.