Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Barani Kożuszek.djvu/162

Ta strona została uwierzytelniona.

— Nie gniewaj się, miłościwy panie — począł zwolna nieustraszony żebrak. — Jestem biedny człek, pokutujący za grzechy, modlący się, proszący Boga za siebie i za takich, jak ja, grzesznych ludzi. Złego nie zrobiłem nic. Powiedzcie mi, za co mnie wzięto?
Badający mruczał coś niezrozumiałego sam do siebie.
— Ty mi się dopiero wyspowiadasz, jak krwią spłyniesz pod rózgami — począł, dwie ściśnięte pięście podnosząc mu do twarzy. — Patrzajcie go, to on tu mnie badać będzie i inkwirować!
Zaśmiał się dziko i powtórzył:
— Coś zacz? Zbieg? Poddany czyj?
— Niczyj poddany, sługa Boży — odparł Kożuszek.
Zimna krew, z jaką odpowiadał żebrak, do wściekłości prawie pobudziła indagatora. Brakło mu za pewne czasu na dłuższe badanie i to jeszcze niecierpliwość zwiększało.
— Będziesz mi ty gadał? zbóju, łotrze!
Żebrak milczał.
Nie doczekawszy się odpowiedzi, porwał się z siedzenia badający; ale po namyśle padł na nie znowu. Spojrzał na stojącego starca, spotkał wzrok jego spokojny, twarz, jakiej może między tymi, których codzień mu przyprowadzano, nie widywał i wielki gniew zwolna ustąpił osłupieniu i ciekawości.
Nowe połajanie i groźba w ustach mu zamarły.
Żebrak skorzystał z tego przestanku i zaczął głosem podniesionym: