Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Barani Kożuszek.djvu/174

Ta strona została uwierzytelniona.

czornego dobrać ubioru. Zimna jak lód, myślała jednak o młodym staroście i głowa jej była nim zajęta. Serce nie uderzyło mocniej, choć chłopak był piękny, świeży i mogący się podobać, choć z oczów jego tryskała rodząca się namiętność; rachowała tylko, że... mogłaby go może doprowadzić aż do ołtarza. Ołtarz dla niej znaczył bogactwo, imię, znaczenie, przepych, zwycięztwo. Zadanie było trudne bardzo, lecz czuła się na siłach, by mu podołać. Zwierciadło mówiło jej jak była piękną, a na przebiegłości, na panowaniu nad sobą nie zbywało.
Odegranie roli cnotliwej, surowej, nieprzystępnej nic ją nie kosztowało.
Ku wieczorowi miała ochotę pojechać i pokazać się w teatrze; lecz po małym rozmyśle, musiała się wyrzec tego. Pięknością olśniewała wprawdzie, lecz nie chciała się w oczach starosty pokazać osamotnioną, wyłączoną z towarzystwa kobiecego, a panie wcale jej nie znały. Przypatrywały się pogardliwie zdaleka i okazywały lekceważenie. Nie wszyscy też mężczyźni coram publico z uszanowaniem byli dla niej.
Musiała się wyrzec tej przyjemności. Siadła tymczasem do klawikordu i potrosze wprawiała białe rączki, nucąc coś półgłosem. Tak czas zbiegł aż do godziny, gdy zwykle hrabia W. nadchodził, ciągnąc za sobą nienasyconych wzruszeniami graczów. Nikogo nie było jeszcze.
Wtem w przedpokoju zaszumiało i wystrojony wpadł Tytus sam — tak, sam jeden. Loiska zarumieniła się, wstając od klawikordu i czekając na tłomaczenie, co te odwiedziny solo oznaczać miały.