Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Barani Kożuszek.djvu/176

Ta strona została uwierzytelniona.

ogromnie, słysząc tę admonicyę, zaperzyła się, tupnęła nogą i z niecierpliwością swojemu charakterowi właściwą wybuchnęła:
— A! proszę! uwolnij-że mnie pan od tych nauk i przestróg! Jestem, zdaje się, pełnoletnią i panią mej woli.
Tytus się zżymnął, podniósł rękę, w której trzymał kapelusz, jakby go w pokoju chciał włożyć na głowę, i... zatrzymał się.
— Przecież kasztelanicowa nie wątpi, że jej dobrze życzę.
Loiska tak jeszcze była rozgniewaną, że słuchać nie chcąc, zawołała drugiego lokaja, rozkazując mu stoliki do gry przygotowywać. Tytus, nienawykły do takiego obchodzenia się z sobą, skłonił się i, nie oglądając, poszedł ku drzwiom. Właśnie miał próg przestąpić, gdy się tu spotkał z lokajem, niosącym na srebrnej tacce list, na którego adres rzucił okiem i poznał charakter hrabiego W. Hrabia W. pisał, a zatem pewnie tego wieczoru nie miał być u Loiski. Zdawało mu się, że ta dezercya zmiękczy piękną panię i ułatwi mu może rozmowę.
Zwrócił się więc od progu, jakby po namyśle, i ręce wtył założywszy, począł przechadzać się po saloniku, zukosa spozierając na Loiskę.
Widział jak pochwyciła list, na adres spojrzawszy, jak zacięła usta, rozerwała pieczątkę, zmarszczona czytać zaczęła i zmiąwszy bilet, wcisnęła do kieszonki. Twarzyczka jej pałała gniewem. Obrachowywała łatwo, iż niebytność hrabiego pociągnie za sobą w salonie pustki.