Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Barani Kożuszek.djvu/18

Ta strona została uwierzytelniona.

bywającą maskę jakimś rubasznym dowcipem, od którego zaraźliwe powstawało parskanie.
Porządku uchwycić nie było tu komu. Dwaj dragoni, najęci przez antreprenera, zajmowali stanowisko ważniejsze przy kasie u drzwi, bo tu trzeba było strzedz rozsypanych pieniędzy, po które drapieżne palce sięgnąć mogły.
Powozy zajeżdżały jak najbliżej ganku, do którego suchy przystęp przez kałużę gęstego błota zabezpieczały dwie kładki; ale z dachu tu właśnie najobficiej ciekło, a po bokach dwie rynny drewniane strumieniami tryskały.
Wysiadający więc musieli, nim się pod ochrończy dach dostać mogli, prześliznąć się przez kładkę, błogosławieni z góry od deszczu, a potem przebyć ganek dosyć długi, z obu stron gęsto ciekawymi obstawiony. Nacisk do tych pierwszych miejsc widowiska był tak wielki, że baryery trzeszczały, a ci, co przy nich zajmowali stanowisko drogo okupione, łokciami i nogami od uduszenia bronić się musieli.
U samych drzwi, wiodących do obszernych sieni, stała w prawo budka, w której bilety wejścia sprzedawano, a z obu jej stron dwaj dragoni wąsaci, dobrani tak, aby wrażali tłumowi uszanowanie.
Koło niej i tam, gdzie służba płaszcze i okrycia zdejmowała, nosząc się z niemi pod ścianami, ścisk był niemniejszy, jak w ulicy. Lecz tu lokaje najemni i pańscy, więcej już z widowiskami podobnemi obyci, nie okazywali ani tak wrzawliwej