Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Barani Kożuszek.djvu/181

Ta strona została uwierzytelniona.

dalekich pokazała się niespodzianie i niewłaściwie Brysia, dając znaki Loisce, iż coś pilnego przynosiła.
Zręcznie się wysunęła pani domu, poszeptała coś z nią i powróciła robić honory wieczerzy, ale widocznie pomieszana, uskarżając się bardzo na silny ból głowy.
To było powodem, że goście pośpieszyli z ostrygami i dorozumiewając się, iż się ich pozbyć chciano, po wieczerzy pożegnali Loiskę. Wszyscy uważali, że czy ją bolała głowa, czy nie, ale coś na niej ciężyło. Oglądała się niespokojnie, niecierpliwie i nie słyszała, co do niej mówiono.
Generał, bardzo sumiennie podzieliwszy wygranę, ucałowawszy rączki kasztelanicowej, wyszedł ostatni, brząkając dukatami w kieszeni i myśląc je jeszcze tejże nocy zanieść do kamienicy Dulfusa, na pierwsze piętro, przy Długiej ulicy.
U Bera na Podwalu gra była mniejszą i towarzystwo mniej dobrane.
Ledwie się drzwi za generałem zamknęły, gdy szybkim krokiem Loiska pobiegła do gabinetu swojego przy sypialnym pokoju.
Tu, rozparty w krześle wygodnie, z butelką pękatą burgunda przy sobie i kielichem napół wypróżnionym, siedział hrabia, któregośmy już raz u Loiski widzieli.
— Nie gniewaj-że się — zawołał, nie podnosząc się z krzesła — proszę cię. Musiałem Kurdwanowskiego i parę osób jeszcze na radę, w sprawie bardzo ważnej, zaprosić do ciebie. Nigdzie teraz pewnym być nie można, że ktoś nie podsłucha i nie zdradzi. Tak samo jak ten Francuz, sekretarz pana