Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Barani Kożuszek.djvu/187

Ta strona została uwierzytelniona.

pieczny jest, spokojny, ani mu się śni nic podobnego. Stary jego stangret na koźle, dwóch lokajów, adjutant, może kilku konnych mu towarzyszy, i to nie zawsze, gdy do Łazienek jedzie. Postarać się o to najłatwiej, aby naznaczonego dnia ludzie, jakich nam potrzeba, z nim jechali, lub aby ich jak najmniej było. W alei otoczy go przechodzący oddział wojska, którego ja pewnym będę, i weźmiemy go tak cicho, że na zamku ani o tem wiedzieć będą. A gdy na larum uderzą, król jegomość mieć będzie przy sobie imponującą siłę militarną. A co?
Hrabia z rozweseloną twarzą wstał z krzesła.
Obecni zdawali się przyjmować myśl bez sporu; jeden tylko okularowy miał minę obojętną i nieprzekonaną.
— Wszystko to bardzo pięknie — rzekł. — Zasadniczo rzecz się zdaje obmyślana na pewnej podstawie, z gruntowną znajomością sytuacyi i charakteru króla. Ale ja, Tomasz niewierny, powtarzam swoje: wykonanie trudne, niebezpieczne! Gdyby się nawet udało, zawre w całym kraju, jak w kotle. Patryoci mają znaczną siłę...
— Nieprawda, jako żywo! — przerwał Kurdwanowski. — Teroryzm usta zamyka; drżą wszyscy i odzywać się nie śmią; ale prawdziwi republikanie jęczą, wiedząc, że grozi absolutum dominium i ruina swobód naszych.
— Tak jest — potwierdził hrabia gorąco. — Patryotyzmy modne i kunsztowne; ale to, czemeśmy żyli wieki, „auream libertatem“, opłakują wszyscy.