szacunku, ani przywiązania, gdyby się to tylko na co zdało.
Mogła króla obronić!
Uśmiechała się, myśląc o tem i nieopatrzności hrabiego, który szukał sobie tak przemyślnie bezpiecznego kąta, a drzwi zapomniał obejrzeć, i głos tak podnosił, że go w trzecim pokoju słychać było.
To, co mowił strażnik, przychodziło jej na myśl. Wielką zdawał się mieć słuszność.
W nierównie lepszym humorze niż z wieczora była, znalazła ją przy rozbieraniu powiernica Brysia, a paręset dukatów, wygranych przez generała, także się do tego przyczynić mogło, bo w domu nie zawsze był dostatek, a nieustannie zwiększały się potrzeby.
Im położenie Loiski dwuznaczniejszem było, tem więcej dla pozłocenia go potrzebowała.
Z uśmiechem na ustach usnęła spokojnie i marzyła może, iż starosta klęczał u nóg jej, białą rękę całował, a u stópek składał wszystko, co miał: serce, rękę, skarby, imię i... młodość ledwie rozkwitłą, której jej tyle pań miało zazdrościć.
Wstała Loiska późno bardzo. Ranek, jak zawsze, sprowadził do przedpokoju przekupniów i usłużnych faktorów.
Naprzykrzonym wierzycielom można było dać teraz małą zaliczkę. Dziwnem wydało się trochę Loisce, że przy toalecie gości nie było, i gdy ubrana prześlicznie, na przedobiedzie wyszła do salonu, nikt się nie zjawił.
Było to prawie niepraktykowanem.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Barani Kożuszek.djvu/192
Ta strona została uwierzytelniona.