wcipów, które ją czyniły jeśli niezbyt idealną, to bardzo interesującą.
Z goryczą poczęła mówić o wielkim świecie, o tych, którzy na nią patrzyć i znać jej nie chcieli. A że dla starosty ten ton i ta śmiałość były rzeczą nową, potrafiła go rozbawić i zatrzymać do wieczerzy.
Zrozpaczone to postępowanie lepszy skutek zrobiło, niż dawna duma i przesadna surowość. Starosta wyszedł znów zachwycony.
A jednak była to — wedle potajemnego jego postanowienin — ostatnia, dla przyzwoitości oddana wizyta, gdyż chciał się wycofać i, nic nie mówiąc Tytusowi, stosunek ten zerwać. Wpłynęły na to przestrogi żebraka zagadkowego i tu i owdzie w czasie wizyt oddawanych w mieście, pochwytane wyrazy...
Wiedziano już, że bywał u tak zwanej kasztelanicowej i nie odradzając mu wyraźnie, mimochodem ostrzegano o niebezpieczeństwie.
Właśnie w tych kołach, do których zajrzał odwiedzając Ignacego i Stanisława Potockich, wiedziano o stosunkach Loiski z obozem przeciwnym. Zwrócono uwagę młodego chłopaka na to, iż może zetknąć się z ludźmi, z którymi stosunki mogłyby go tam zaprowadzić, gdzie zajść ani chciał, ani był powinien. Starosta, pomimo młodości i gorącego temperamentu, poczynał wchodzić w siebie i myśleć... Ostygł też znacznie dla Tytusa.
O pochwyceniu Baraniego kożuszka nazajutrz wiedziano w mieście, a że Warszawa cała naówczas