Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Barani Kożuszek.djvu/205

Ta strona została uwierzytelniona.

się nieco, ręką po brodzie pogładził, jakby próbował, czy dobrze ogolona, i uśmiechnął się.
— Ale, ba! — rzekł cicho. — Uczciwy człowiek! Ale, ba!
A po chwilce dodał:
— Niech-że mi jegomość dobrodziej będzie łaskaw powie, co on za jeden?
Ojciec Pankracy oczy spuścił.
— To, co mnie o sobie wyznał na spowiedzi, sub sigillo confessionis, tego ja ci nie mogę powiedzieć — rzekł ksiądz; — ale świadczę słowem kapłańskiem, że kryminału na sobie żadnego niema. Pokutnik jest.
— Bardzo dobrze — odparł Suzantowski — ale przecie imię i nazwisko jakieś mieć musi.
— Tak, ale przez pokorę i dla pokuty uczynił votum, iż je zatai.
— Dobrze — powtórzył podsędek — a zatem ciągnjmy z tego, coś jegomość dobrodziej mi powiedział, logiczne wnioski. Pokutuje, zatem zgrzeszył, a nazwisko tai przez pokorę, więc musi ono coś być warte, wszelki zaś cywilny urząd domaga się jasno, gdy indaguje. Musimy wiedzieć, kto ten jegomość jest, abyśmy dlań należne, sic decet, poszanowanie mieli i wzgląd pewien.
Ojciec Pankracy zmieszał się trochę.
— Podsędku kochany — rzekł — znasz mnie nie od dziś dnia. Moja poręka coś warta i słowo kapłańskie choćby przed trybunałem się liczy.
Suzantowski pogładził się jeszcze po brodzie, pióro, które miał zatknięte za uchem, wyjął, po-