czął na nie patrzyć, potem je na paznogciu próbować i ocierać o poły wyszarpanego kontusza. Dumał.
— Reverendissime — rzekł powoli — gdyby o mnie jednego szło, wygralibyście sprawę może; ale tu na nieszczęście zachodzą takie wpływy, takie względy, iż ja, jako subaltern, nic albo niewiele mogę. Nie wiem, kto taki ten wasz pokutnik; szanuję tajemnicę spowiedzi świętej, ale Barani kożuszek naraził się wysoko położonym dygnitarzom.
Suzantowski, minę robiąc oburzenia pełną, ręce załamał i szepnął:
— Chyba nie wiecie, że raz jego ekscelencyę samego j. w. marszałka w ulicy śmiał napastować. Horrendum! nie wiem, co mu rzekł, ale swojego czasu hrabia był furiosus i tego mu nie zapomniał. Jeżeli naówczas uszedł kary i smagania, winien to był szczególnym okolicznościom, że się uwaga odwróciła od tego i roztrąbiać nie chciano. Ale dziś... na samą wiadomość o uwięzieniu wszystkie stare grzechy mu przypomniano.
Ruszył ramionami.
— Cóż ja tu mogę?... nic.
— Miej-że litość nad starcem — dodał ksiądz.
Suzantowski, w milczeniu rękami szeroko rozkładając, ukazywał, iż jest bezsilnym.
— Dziś już, ojcze kochany — rzekł, głos zniżając — jak tylko wieść gruchnęła, że go wzięto, natychmiast marszałek sam przysłał, zalecając najsurowszą indagacyę.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Barani Kożuszek.djvu/206
Ta strona została uwierzytelniona.