To mówiąc, Suzantowski ruchem dobitnym okazał, jak się ona odbywać miała.
— Na rany Boskie! — zawołał Bernardyn — toż starzec bezsilny.
Podsędek dobył chustkę ogromną z kieszeni, nos otarł, złożył ją porządnie i rzekł głosem płaczliwym:
— Choćby mi się serce krajało, ojczuniu, obowiązki moje... Musimy statut civilem jego mieć czarno na białem.
— Ale z niego, choćbyście go i męczyli, niczego się nie dowiecie.
Tu Pankracy zadumał się trochę i wtrącił:
— A nuż szlachcic? — rzekł nagle.
Suzantowski, który tego argumentu się nie spodziewał, trochę się żachnął w tył. Pomyślał.
— Niewiadomość grzechu nie czyni — rzekł. — My u żebraka klejnotu szlachetnego suponować nie możemy.
Pomimo to, podsędek przypuszczeniem szlachectwa cokolwiek był zmieszany. Jakby sam się chciał przekonywać, dodał:
— Bito nieraz i szlachtę; nietylko sąd, ale niejeden magnat na kobiercu, i bez niego, bizuny dawał. Panu staroście kaniowskiemu uboga szlachta napraszała się nieraz, aż w końcu musiał odpowiadać: „nema hroszy, ne budu bity.“ — Kiwnął głową. — Gdzie on tam szlachcic! Lada jaki szlachetka herbuby między tałałajstwem, żebractwem, pod kruchtami nie posponował.
— A pokuta! — odparł ojciec Pankracy.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Barani Kożuszek.djvu/207
Ta strona została uwierzytelniona.