Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Barani Kożuszek.djvu/209

Ta strona została uwierzytelniona.

szkowi trochę bułek i wędliny; ale te staruszek natychmiast pomiędzy współtowarzyszy rozdzielił. Ponieważ dnia tego nie wzywano go jakoś do prawdziwego badania, zajął się, nie mając co czynić, a o siebie nie okazując troski, ni obawy, robieniem znajomości z tymi, do których los go przybliżył.
W początku szło to dosyć opornie, bo i niektórzy go nawet grubiańsko zbywali; później podział żywności serca mu zjednał i pewien respekt u ludzi, którzy bezinteresowności tej zrozumieć nie mogli.
Posądzali go też o bzika w głowie, bo któż rozdaje chleb, gdy jutro sam głodny być może? Pierwszy, z którym zawiązał dłuższą rozmowę, był ten, co wczoraj, w niedostatku interlokutora, półgłosem sam z sobą rozmawiał. Był to zbiegły sługa z jakiegoś dworu, który pono nietylko sam się salwował, ale znaczny wyniósł z sobą majątek.
Przed spółtowarzyszem spowiadał się otwarcie, nie udając niewinnego, ale tylko okazując mu, jak dowcipnie się bronić myśli.
Barani kożuszek słuchał go cierpliwie, a po skończeniu relacyi rozpoczął zwolna nawracanie grzesznika.
— Bracie mój — rzekł — sprawiedliwość ludzką łatwo oszukać, ale Bożej nikt nie zdoła, bo najwyższy Sędzia widzi i wie wszystko. Jeżeli ci mam radzić, do winy się przyznaj... lepiej na tym niż na tamtym świecie pokutować.
Hajduk na uniewinnienie swe nadzwyczajny ucisk pana i nieznośne obchodzenie się komisarza opowiadać zaczął.
— Za to oni też odpowiedzą — ciągnął stary —