Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Barani Kożuszek.djvu/210

Ta strona została uwierzytelniona.

bo przed sądem Bożym ani panów, ani komisarzy, ani chłopów nie będzie, tylko ludzie... Co się komu na tym świecie krzywdą stanie, sowicie nagrodzi się na drugim.
Hajduk westchnął.
— Mówcie wy, co chcecie — rzekł, konkludując — łajdaki są i po wszystkiem.
Ku wieczorowi wcale niespodzianie Barani kożuszek wniósł odmówienie wspólnej modlitwy.
Gawiedź przyjęła to z pewnem zdumieniem, nikt jednak opierać się nie śmiał, i stary, uklęknąwszy, na głos począł naprzód litanię odmawiać do N. Panny, potem psalm „Kto się w opiekę“ i wieczorne modlitwy.
Serca ludziom zmiękły jakoś. Kobieta, siedząca w kącie, płakać zaczęła. Coś z dawnego, poczciwszego życia się jej przypomniało. Na starego patrzano z pewnem poszanowaniem; dla każdego miał słowo dobre, pociechę, a pomimo, że nie lepiej od nich wyglądał, poczuli w nim wyższość jakąś.
Przyniesione przez Macieja jedzenie powtórnie rozdzielone zostało. Ludzie domyślali się już w tym człowieku jakiejś zagadki.
Późno wieczorem pachołkowie znów wyprowadzili starego do Suzantowskiego. Tym razem jednak podsędek przyjął go inaczej, milcząc i ciekawie mu się przypatrując, nim usta otworzył. Nie łajał już i nie klął.
— Miałeś czas do rozmysłu — ozwał się mrukliwie. — Tandem, cierpliwość się wyczerpuje, litość ma granice; potrzeba raz to skończyć. Gadaj, kto jesteś?