Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Barani Kożuszek.djvu/214

Ta strona została uwierzytelniona.

nie frasuj się tak o mnie! Albo to ja chłodu i głodu znosić nie umiem i z innej gliny ulepiony jestem, niż ludzie ci, co toż samo cierpieć muszą?
Po odebranej burze Maciej dostał naprędce informacyę, do kogo i z czem miał iść, co przynieść, jeżeliby mu się znów do pokoju wcisnąć udało.
Tydzień upłynął bez zmiany żadnej. Rozmaitemi drogami trafiano do Suzantowskiego, do marszałka nawet, do osób różnych, starając się o uwolnienie ciche staruszka. Mniszech jednak był nieubłagany, bo pamiętał i przebaczyć nie mógł napaści na siebie. Marszałkowa nawet przemówiła coś za tym więźniem, o którym tyle w mieście mówiono. Mniszech słuchać nie chciał, żądał dowiedzieć się, co to za człowiek i kto go nasadził, bo nie przypuszczał, ażeby sam się ważył tak go ostro zadrasnąć.
Prosty człowiek, jakim sobie żebraka wyobrażano, nie był do tego zdolnym i powodu nie miał.
Ojciec Pankracy raz i drugi jeszcze poszedł do Suzantowskiego, ale nie do urzędu marszałkowskiego, tylko do domu.
Skutkiem może tych starań było, że podsędek jednego dnia zameldował się zrana do marszałka.
Nawet urzędnikowi trudno się było docisnąć do wielkiego dygnitarza i męża siostrzenicy królewskiej.
Obowiązki jego przy dworze i królu, ze stanowiska wypływające, nietyle mu zabierały czasu, co towarzyskie różne zajęcia i kłopotliwa administracya Wiśniowca, który i mieniać i sprzedawać chciał, a potem znów wielkim nakładem upiększał. On i pani marszałkowa, siostrzenica króla, jak cała jego rodzi-