Maciej, który mu otworzył, nie chciał go puścić. Uderzyło go to, że kwestarz gwałtownie się upominał o widzenie z właścicielem domu i poprzysiągł, że mu o jałmużnę nie chodziło, że ma do niego interes tylko.
Sługa oświadczył, iż pana niema w domu.
Wiedział już od wczoraj, że przeniesiono go do Bonifratrów, a to naleganie kwestarza nadzwyczaj mu było podejrzanem. Nużby się tajemnica wydać miała.
Niepokój i odpowiedzi niepewne Macieja dały do myślenia braciszkowi. Obawiając się, aby kwestarz nie chciał szkodzić staremu, sługa wierny drżącą ręką ofiarował zbyt obfitą jałmużnę. To obudziło większe jeszcze podejrzenie.
Ks. Izydor nie ustępował od progu, oczyma badał Macieja, który bełkotał, czerwieniał i łzy mu w oczach stawały.
Nie wiedzieć co było począć z natrętem. Sługa miał wielką ochotę zwierzyć mu się, a nie śmiał. Drżał cały. Puścić go tak z niczem, a co gorzej, z podejrzeniem, o którem mówić mógł, nie znając jego możliwych skutków — nie chciał Maciej.
Po namyśle więc wpuścił go do domu.
— Ażebyś się ksiądz dobrodziej przekonał, iż nie kłamię — rzekł — proszę ze mną na górę.
Braciszek poszedł. Milczeli przez schody; Maciej wzdychał. Weszli do pustych pokoi, na których widok słudze łzy w oczach stanęły.
Łzy te poruszyły księdza.
— Ale tu w tem wszystkiem tkwi tajemnica jakaś. Jaż nie jestem zły człowiek — począł żywo
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Barani Kożuszek.djvu/220
Ta strona została uwierzytelniona.