Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Barani Kożuszek.djvu/23

Ta strona została uwierzytelniona.

słonionego popiersia, były idealnego rysunku, kolorytu i blasku.
Na złotych włosach, które w zwojach objętych spadały jej na szyję i ramiona, królowa miała dyadem z klejnotów różnych misternie złożony, jaśniejący kamieniami drogiemi. Nie były to ani szkła, ani czeskie kamienie, ani owe szmaragdy Krasickiego za trzy grosze, ale rzeczywiste brylanty, rubiny i szafiry, tak jak prawdziwych pereł kilka sznurów białą jej pierś zdobiło.
Na sukni z ciężkiej materyi jedwabnej drapowała się przejrzysta z koronek złotych druga; pas cały był lśniący od mozajki ametystów i pereł, na rękach obręcze złote zwijały się, pospinane brylantowemi fermoarami. Z pod sukni nawet wyglądające trzewiczki błyskały kamykami.
Strój taki, na redutę wzięty, był jakby wyzwaniem. Niepodobna było odgadnąć, która z wielkich pań tak się przepysznie dla towarzystwa tak niewybrednego mogła ubrać.
Znawcy oceniali klejnoty same na krocie, a nikt pochodzenia ich nie umiał się domyślić.
Lecz nad nie bardziej może intrygowała piękność sama. Zbiegi z wielkiego świata, znający doskonale panie i wszystkie ich klejnoty, ani właścicielki ich, ani pochodzenia odgadnąć nie mogli.
Obchodzono ją, przybliżano się, poglądano, wyzywano na rozmowę, sądząc, że się zdradzi głosem. Odpowiadała piskliwie, dziwacznie... łamano sobie nadaremnie głowy.
W niewielkiem od niej oddaleniu wskazywano sobie mężczyznę, który z nią miał wejść na salę