Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Barani Kożuszek.djvu/234

Ta strona została uwierzytelniona.

mieście, nie zaszkodziła jej więcej jeszcze u ludzi. Postanowiła więc raczej ostro stanąć i raz na zawsze skończyć... czem? ona sama nie wiedziała.
Obok nienawiści, którą teraz ku sobie czuły, było coś, uczucie nieokreślone, co je pociągało do siebie. Jak to wytłomaczyć?... nie wiemy. Matka z chciwą ciekawością jakąś przypatrywała się córce; ta również oczyma zaiskrzonemi śledziła zmiany, które wiek na matce uczynił. Starsza z nich, doświadczeńsza, zepsutsza, przewrotniejsza, silniejszą była od Loiski; znała jej charakter i ze swojego i z młodości wiedziała, jak z nią poczynać było potrzeba.
Kasztelanicowa namyślała się jeszcze nad tem, jak miała wystąpić przeciwko matce, aby się jej pozbyć — gdy rzuciwszy przypadkiem okiem na stronę, ku drzwiom swojego pokoju, spostrzegła w milczeniu, z szyderstwem na ustach, z rękami złożonemi na piersiach, stojącego i przypatrującego się spotkaniu ich jak komedyi — hrabiego hetmana.
Brysia czy umyślnie, czy oprzeć mu się nie umiejąc, wpuściła go do gabinetu, a ztąd poufały pan, który tu gospodarował jak w domu, dostał się do drzwi salonu.
Loiska, zobaczywszy go, zarumieniła się i poruszyła gniewem.
Hrabia dawniej bardzo był dobrze znajomym z matką, znał też stosunki rodzinne. Bawiło go to, że był świadkiem zajadłej kłótni dwóch kobiet.
Loiska uczuła całe upokorzenie, na jakie ją na-