Zelska ją uściskała. Po obiedzie kłóciły się już, ale w sposób niezagrażający spokojowi.
Loiska czuła się jakąś silniejszą, matkę mając u boku. Wymawiała sobie tylko, aby nią rządzić nie myślała, bo się rozstaną. Matka zaprzysięgła, że chce służyć jej tylko.
Fizyognomia domu mało się przez to zmieniła; lecz w wielu wypadkach Loiska miała się kim wyręczyć, a starsza pani posiadała przebiegłość, takt, wymowę, znajomość ludzi, która ją od fałszywego kroku zabezpieczała.
Wieczorem zaraz posłała Loiska kartkę do Tytusa, który się nazajutrz rano stawił.
— Będę może dziś miała parę osób na wieczerzy — rzekła do niego. — Proszę mi przyprowadzić starostę.
— Jeżeli go gdzie nie zaproszono, bo go rozrywają — odparł Tytus.
— Na ten raz ja muszę go mieć — powtórzyła Loiska — zatem bez żadnej wymówki. Powiedzieć mu możesz, iż ja wymagam tego... proszę.
Tytus spojrzał jej w oczy, chcąc wybadać; lecz z tego wejrzenia, które to tylko mówiło, co chciało, nigdy się niczego nauczyć nie było można.<br
O przybyłej matce nie znajdowała potrzebnem oznajmiać Tytusowi, jej zaś wydała rozkaz, bo tego inaczej nazwać nie było można, aby uważała się za gościa.
Zelska spojrzała na córkę i nie odpowiedziała nic. W pierwszych dniach potrzebowała ulegać, aby
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Barani Kożuszek.djvu/239
Ta strona została uwierzytelniona.