pozyskać władzę. Tak się jej przynajmniej zdawało.
Przygotowania poczynione do wieczora i wieczerzy, lubiącej elegancyę, dobry stół i wesołe towarzystwo jejmości podobało się bardzo.
— Cieszę się, że tak dobrze rozumiesz życie — rzekła do córki. — Mów sobie co chcesz, ale ty to wzięłaś po mnie.
Tytusowi tak się powiodło, że starostę, który dnia tego nie miał ani wizyt, ani obiadu proszonego, mógł przyprowadzić wcześniej, niż się go spodziewano.
Wystrojona i przy świecach wcale ładnie wyglądająca matka już siedziała w saloniku z pasyansem. Składało się tak wybornie, iż Tytus, zaraz do niej przystąpiwszy i znalazłszy harmonijnie dla siebie nastrojoną istotę, z którą się porozumiewał nadzwyczaj łatwo, jak przykuty został przy niej.
Nieznacznie, delikatnie pochlebiało mu, aby go sobie pozyskać; trochę była zalotną, podnosiła jego dowcip, łechtała dumę i zyskała go sobie.
Starosta u progu przyjęty przez gospodynię, pozostał z nią sam na sam, bo przyobiecane towarzystwo hrabiego jak zwykle się spóźniało i dopiero ku wieczerzy przybyć miało.
Wieczór to był w życiu pani Loiski stanowiący o przyszłości. Stan jej duszy usposabiał ją dziwnie. Była znużoną, życie jej ciążyło, pragnęła jakiegoś spokoju, czego sama oznaczyć nie umiała. Przeciw naturze i zwyczajowi, czuła się tęskną, smutną.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Barani Kożuszek.djvu/240
Ta strona została uwierzytelniona.