Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Barani Kożuszek.djvu/241

Ta strona została uwierzytelniona.

Starosta, który przy pierwszem spotkaniu tak był natarczywym, roztrzepanym, młodym — już wskutek przestróg, własnego namysłu, obawy jakiejś i wpływu ludzi, z którymi teraz obcował, przedstawił się bardzo zmienionym. Nie był to już płochy chłopak, goniący za życiem, ale mężczyzna patrzący z pewną trwogą na przyszłość i poczuwający się do pewnych obowiązków.
Listy ojca, rozmowa z panem Stanisławem Potockim, który dlań okazywał wielką sympatyę, uczęszczanie do towarzystw poważniejszych — ochłodziły starostę.
Nie przeszkadzało mu to jednak być bardzo uprzejmym dla gospodyni, galantem nawet i z zachwyceniem wpatrywać się w jej wdzięki.
Budziła w nim nietylko uwielbienie, ale razem — powiedzmy otwarcie — politowanie.
W obcowaniu z ludźmi są tajemnice, które się tłomaczyć nie dają. Wiele usposobień odczuwa człowiek, ma ich intuicyę, nie potrzebując, by mu o nich powiadano, by mu je jawnie okazywano. Starosta, wchodząc zaraz, niezwykłego, smutnego usposobienia gospodyni miał przeczucie na pierwsze wejrzenie. Loiska też zrozumiała, iż starosta teraz spoważniał i że inaczej się z nim trzeba było obchodzić.
Zaprezentowała go matce, która starała się grać rolę wielce szanownej damy. Zaledwie kilka słów przemówiwszy, młody gość rozpoczął przechadzkę po saloniku z gospodynią.
Z początku ona spojrzała nań parę razy, aby zbadać lepiej humor i nastroić się do właściwego to-