Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Barani Kożuszek.djvu/242

Ta strona została uwierzytelniona.

nu. Widziała go wprzód kilka razy, znajdowała przystojnym i miłym; lecz na niej nie robił nikt wrażenia, przywiązać się nie umiała. Serce jej nie uderzyło nigdy. Raz dawniej biło ciekawością i chciwością życia, gdy ją kasztelanic wykradał. Potem... nie odzywało się już nigdy. Zdawało się jej, była pewną, że wszystko wyczerpała i... że niema już nic, do czegoby się przywiązać, czegoby pożądać mogła.
Rozmowa poczęła się obojętnie a zimno, lecz Loiska, spoglądając na swego towarzysza, wpatrując się w niego, spotykając wejrzenie tryskające życiem niekłamanem — uczuła się jakby zmieszaną, zasromaną, upokorzoną.
Taka-bo była piękna ta młodość, wykołysana czystemi myślami, niepokalana jeszcze tchem żadnego kunsztu, nie znająca fałszu! Uśmiech, wejrzenie, mowa jego, miały w sobie coś tak prawie dziecięco-naiwnego a szlachetnego.
Takiego człowieka kochać, być kochaną przez niego, bez rachuby, bez komedyi, bez myśli o przyszłości nawet — wydało się jej czemś najpiękniejszem na ziemi.
Lecz zarazem poczuła, że ona, ze swą przeszłością, obok niego stanąć nie mogła... Serce jej się ścisnęło.
Jak gdyby te myśli zrozumiał, starosta tego dnia był z większem poszanowaniem dla Loiski. Nie prawił jej słodyczy powszednich i przesadzonych, za co mu była wdzięczną.
Rozmowa, poczęta trybem dawnym, jako dal-