Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Barani Kożuszek.djvu/243

Ta strona została uwierzytelniona.

szy ciąg poprzedzających ją, żartobliwa, płocha, nieznacznie przeszła w ton poufały, serdeczny... Starosta dawniej był pod czarem zmysłowym wrażenia tej piękności; teraz po raz pierwszy natrafiał w jej duszy na dźwięki i odgłosy sympatyczne.
Z płochych umizgów... przeszli do cichej rozmowy.
Loiska nigdy w życiu tak poruszoną nie była. Gniewało ją to. Ona, niezwyciężona, zimna, doświadczona, ona, co tak panowała nad sobą — teraz drżała i... ten dzieciak czynił na niej wrażenie istoty, która ma nad nią, nad królową, panować.
Jak gdyby zimne dotknięcie tych przyszłych kajdan uczuła, parę razy rzuciła się, buntując; kilka słów szyderczych wybiegło z jej ust; lecz zarumieniona wnet, zmieszana, z pokorą poddała się temu, co... niestety, było już dla niej rozkoszą.
Loiska kochała pierwszy raz w życiu.
Miłość ta może w zarodku już po przeszłych spotkaniach ze starostą w sercu się kryła, ale teraz ona ją dopiero uczuła. Trwoga ją opanowywała.
Rozmowa, w początku głośna i przerywana śmiechami, stała się coraz cichszą. Matka rzuciła parę razy okiem na tę parę i — nie znając przeszłości, osądziła tylko trafnie bardzo, że to był romans seryo, do którego się jej córka nie przyznała.
Tytus, który nigdy jeszcze tak ich zajętych sobą i w takiem dobrem, poufałem porozumieniu nie widział, tak był zdumiony metamorfozą, iż posądził ich, że się chyba kryjomo widywali z sobą, bo