Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Barani Kożuszek.djvu/244

Ta strona została uwierzytelniona.

gdzieżby w pół godziny taką przestrzeń ogromną ubiedz mogli.
Jak do tego doszła Loiska, że zaczęła prawie ze łzami w oczach, choć z pewnemi przemilczeniami, opowiadać staroście swą bardzo nieszczęśliwą przeszłość, cierpienia swoje, zawody... sama nie wiedziała! Mówiła ze zgrozą, ze strachem, a siła jakaś wewnętrzna, niepojęta, niezwalczona ust jej zamknąć nie dawała.
Starosta był wzruszony i przejęty. Uspokajał ją, cieszył, chwytał za rączki, a to, co mówił, takie było serdeczne!
Gorąco bardzo zaofiarował jej swą przyjaźń.
Loiska szepnęła mu, że wieleby jeszcze powiedzieć chciała, zwierzyć, ale... powinien był kiedy przyjść bez Tytusa.
Wszystko to, co wczoraj jeszcze kasztelanicowa byłaby w ten sam sposób wykonała z rachubą przewrotną, na zimno — teraz... robiła pod wrażeniem niepojętem dla siebie, wzruszona, rozkochana.
Nie łudziła się najmniejszą nadzieją podbicia i ujarzmienia pięknego chłopca; chciała go poprostu kochać i być kochaną... taką jakąś miłością świętą i czystą, o której nie słychać było na ziemi.
W zepsutem sercu czy może odezwać się takie uczucie? — spytacie.
Nie wiem. Za trwałość jego ręczyć trudno, ale możliwość jego chwilową przeświadcza tysiąc przykładów. W miłości takiej jest i boleść wielka, lecz ona ją czyni tem silniejszą, ponętniejszą może.