Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Barani Kożuszek.djvu/252

Ta strona została uwierzytelniona.

spodyni, humory coraz się stawały lepsze; ale Loiska, jakby lękając się zbytnich wesołości i wybryków ze strony hetmana, coraz poważniała, nie okazując, aby ją to cieszyło, a oczyma żaląc się staroście.
Usunęła się w końcu z krzesłem i wstała, żaląc na ból głowy.
Hrabia, choćby był dłużej bankietował, zmuszony został prędzej niż chciał porzucić wieczerzę. Zabrał jeszcze do kąta starostę, przypominając mu zaproszenie, mrugnął na swych towarzyszów i pożegnał Loiskę. Rad nierad, starosta za właściwe uznał także nie pozostać tu dłużej.






Czas jakiś upłynął; zbliżała się wiosna powoli i ów dzień uroczysty dla ks. Bonifratrów, Emaus, gdy zwykle tłumy pielgrzymów puszczane bywały dla zwiedzenia szpitala obłąkanych.
Było to starym zwyczajem i w tym roku przygotowywano się na przyjęcie tych gości.
Ks. Brzeski, jak zawsze, krzątał się, aby razem z widokiem tych nieszczęśliwych publika miała dowód starania i pilności, z jaką około nich chodzono.
Barani kożuszek, który spełniał pewne posługi w klasztorze i wszyscy tu do niego przyzwyczaili się i nawykli, jednego dnia rano nie pokazał się ani w kościele, ani na korytarzu.
Przełożony, który go lubił, sądził, że stary mógł zachorować i począł dopytywać się o niego.