Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Barani Kożuszek.djvu/254

Ta strona została uwierzytelniona.

Boga-Ojca, zaręczał, że św. Piotrowi kazał go wpuścić do nieba. Drugi przyznawał się, że go zabił. Młody człowiek, który pracował nad zrobieniem skrzydeł do latania, pokazywał na okno i zaręczał, że wyleciał niem.
Znaczniejsza część łagodniej obłąkanych, z którymi Kożuszek chętnie obcował i wdawał się w rozmowy, a okazywanem im współczuciem serca sobie zaskarbił — opłakiwała stratę przyjaciela. Przetrząsano wszystkie kąty, szopy w podwórzu — nigdzie śladu, ni wieści nie było.
Inni zakonnicy powiadali, że od wczorajszego wieczora, gdy o mroku do swej celi poszedł na odpoczynek, nie widzieli go wcale.
Ks. Brzeski gniewał się, niecierpliwił, wymówki czynił dozorcom. Furtyan zapewniał najuroczyściej, iż wyjść nie mógł. Mury były za wysokie, nie do przebycia, i nigdzie znaku usiłowania ucieczki.
Ponieważ brat Izydor zostawał z nim w najlepszych stosunkach, posądzać go zaczynano o ułatwienie mu ucieczki, ale ofiarował się przysiądz na ewangelię, iż nie wie o niczem.
Przypominano teraz sobie, że przed kilku dniami stary prosił o spowiednika swego, ojca Pankracego, po którego posłano, i ten, właśnie wczoraj przybywszy, spowiadał go, zabawił chwilę w jego celi, a potem się oddalił.
Furtyan zaś, sprzeczając się z bratem Izydorem i innymi, utrzymywał, że jako żywo nie jeden Bernardyn przyszedł, ale dwóch ich być musiało,