gdyż po ojcu Pankracym, późnym już wieczorem, wyszedł inny zakonnik o kiju.
Wprawdzie nie mógł sobie przypomnieć wrotny, czy ci dwaj Bernardyni przyszli razem, czy pojedynczo, lecz najpewniejszym był, iż wychodziło ich dwóch, jeden wcześniej, drugi później znacznie.
Ks. Brzeski, wysłuchawszy tego opowiadania, mocno się nagniewał, nałajał, a w końcu milczeć kazał o tej ucieczce, aby o niej w mieście nie gadano.
Nikt więc już nie śmiał się o tem odezwać, tylko brat Izydor, chodzący z puszką nazajutrz, wybrał się na Krochmalną ulicę. Tu po długiem pukaniu do drzwi, trochę je otworzyła stara gospodyni i natychmiast zaryglowała, zapewniając, iż nikogo w domu niema.
Powracając, spotkał braciszek Macieja.
— Zlituj się, co się z nim stało? — zapytał, zatrzymując go.
— Z kim?
— Z twoim starym.
— Alboż co? — odparł Maciej — ja mu dziś chciałem zanieść bieliznę.
— Zniknął z klasztoru! niema go od wczoraj! Uszedł jakimś cudem.
— To nie może być! — zawołał Maciej przestraszony.
Braciszek głową potrząsał niedowierzająco. Maciej się w piersi uderzył.
— Tak mi Boże dopomóż, dotąd nie wiem nic!
— No, no, wiesz, nie wiesz — odparł braci-
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Barani Kożuszek.djvu/255
Ta strona została uwierzytelniona.