Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Barani Kożuszek.djvu/256

Ta strona została uwierzytelniona.

szek — ale nie zapomnij go przestrzedz, żeby się nie pokazywał, a z odzyskanej swobody korzystał, bo gdy go teraz złapią, gorzej być może.
Z postawy i twarzy można było wnosić, że stary istotnie o panu swym nie wiedział.
Przycichło o Baranim kożuszku. Miano codzień świeże dla zabawy plotki polityczne i historyjki z bruku wyrosłe i łatwo o wszystkiem zapominano.
Sejm i posiedzenia jego burzliwe, namiętne, przyszłością brzemienne, zajmowały umysły. Zapowiadające się olbrzymie zmiany, z których jedni cieszyli się, drudzy się ich lękali, odciągały uwagę od spraw pomniejszych. Oprócz tego Warszawa się bawiła, jak nigdy. Domów otwartych było mnóstwo, młodzieży i cudzoziemców bez liku, bale po balach następowały i gorączkowo podbudzone życie panowało w sferach wszystkich.
Nie uszło jednak baczności tych, którzy obok salonów wielkiego świata lubili poufalsze kryjówki i w nich swobodniejszą zabawę, iż jeden z domów, na który najwięcej rachowano, stał się niedostępnym prawie.
Kasztelanicowa Loiska nie zapraszała nikogo, przyjmowała chłodno, a często nie bywało jej w domu. Nie było tajemnicą dla nikogo, że młody starosta tam najczęściej przesiadywał.
Tytus, którego Loiska się grzecznie pozbyła, a starosta dla niego ostygł i niemal się z nim rozstał, mszcząc się, dziwne o tym stosunku rozpowiadał rzeczy, nazywał go bardzo groźnym i znajdo-