Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Barani Kożuszek.djvu/260

Ta strona została uwierzytelniona.

poznania zmienioną, według jej wyrażenia zgłupiałą, iż się z nią pogodzić nie mogła.
Wyrzucała jej najmocniej, że nie mając najmniejszej nadziei wyjścia za mąż, bo o tem myśleć nawet nie było podobna, nie korzystała z namiętności wojewodzica, zawczasu sobie zapewniając donacye i zapisy.
Loiska na myśl tę się teraz oburzyła. Wistocie zmieniona była bardzo. Płakała po nocach; gdy została sama, czuła się nieszczęśliwą, a gdy starosta nadchodził, szalała, jak dziecię, zapominała o wszystkiem.
Ta roztrzepana kobiecina, co niedawno w pożyczanych klejnotach pyszniła się, jako królowa Golkondy na reducie, teraz zasłaniała twarz, wykradając się na miasto, i unikała wejrzenia ludzkiego.
Zato matka, która w atmosferze miejskiej odżyła, za dwie dokazywała.
Wrócili jej starzy znajomi, znajdując ją jeszcze dosyć powabną, a nadzwyczaj miłą, bo w jej saloniku, przy Długiej ulicy, nieograniczona panowała swoboda.
Od Domagalskiego z Nowego miasta banczek faraona przeniósł się do Zelskiej. Późnym wieczorem roznoszono sławny poncz na burgundzie, któremu nigdzie równego nie było.
Chwalili ją starzy, powtarzając sobie: Elle n’est pas du tout beguèle.
Stara odmłodniała i czuła się najszczęśliwszą.