Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Barani Kożuszek.djvu/261

Ta strona została uwierzytelniona.

O córce nie lubiła mówić, a zmuszona, poruszała ramionami, narzekała na jej głupotę i dąsała się.
Dawne znajomości Zelskiej wprawdzie nie dawały jej wstępu do tych domów, do których się wcisnąć pragnęła, ale mężczyźni bywali u niej wszyscy. Pokazywała się na balach, a że kibić zachowała dość piękną i pod maseczką mogła się wydawać młodą, nie opuszczała żadnej maskarady.
Ów krajczy, którego Loiska pozbyła się tak niegrzecznie, nieprzyjmowany prawie nigdzie, siadywał tu po całych dniach i cynizmem swym zabawiał towarzystwo. Tytus zaglądał czasem, aby mógł gdzieindziej zdać raport z tego, co się tu działo.
Bolała go niezmiernie odprawa przez starostę, którą on niewdzięcznością nazywał. Nie uważał on jej jeszcze za ostateczną, strzegł się zrywać, bo stosunku tego potrzebował na przyszłość. Kiedy niekiedy zjawiał się zrana u starosty, ale zaufania jego nie miał... unikano go.
Powoli zaczęła się w nim rodzić chęć pomszczenia się nie na tym, którego życzliwość zachować sobie pragnął, lecz na Loisce, która mu okazywała nietajoną wzgardę.
Przestrogi już były wyczerpane. Tytus potrzebował jakiegoś faktu, którymby oczy otworzył panu staroście i oderwał go od tej kobiety.
Z myślą tą nosił się długo... Traf mu nastręczył wiadomość o schadzkach hetmana, generała Kurdwanowskiego, strażnika Hulewicza i innych, potajemnie się odbywających u Loiski.