Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Barani Kożuszek.djvu/263

Ta strona została uwierzytelniona.

— Pan się mylisz — odrzucił żywo starosta. — Była może, nie przeczę, ale nie jest.
— Jest — potwierdził Tytus.
— Nie — zaprzeczył gorąco gospodarz.
— Za pozwoleniem — rzekł przyjaciel — a jeśli ja dowiodę tego, co mówię?
Zarumienił się młody panicz.
— Poczytuję to sobie za obowiązek, aby staroście łuskę zedrzeć z oczu. Loiska jest doskonałą aktorką, gra taką rolę, jaka jej jest dogodna... wydobywa z pana, co jej potrzeba, i dzieli się tem ze swymi druhami.
Uśmiechnął się.
— Chodzi o dowody — zamruczał starosta.
— Złożę je — rzekł Tytus, tryumfujący zawczasu. — Dawne bardzo stosunki poufałe łączą ją z hetmanem.
— Z tego mi nie robiła tajemnicy — rzekł starosta.
— Tak, ale one trwają do dziś dnia.
— To są słowa — odparł starosta chłodno.
Tytus wziął za kapelusz, skłonił się i rzek zimno:
— Pan starosta pozwolisz mi, abym którego wieczora wziął go z sobą na półgodzinną przejażdżkę?
— Będę mu służył — odparł z ukłonem gospodarz.
Rozstali się tak. Starosta, wzburzony, gniewny, długo przyjść do siebie nie mógł. Miał zrana być, wedle zwyczaju, u Loiski, ale wstrzymał się.