Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Barani Kożuszek.djvu/264

Ta strona została uwierzytelniona.

Nie chciał kłamać przed nią, a powiedzieć jej, co słyszał, nie śmiał. Walczył z sobą nim potrafił wyrobić to, czego chciał, to jest przekonanie, że Tytus potwarz rzucił.
Parę dni oczekiwał na niego i uspokoił się wreszcie, gdy jednego wieczora nadjechał przyjaciel, w milczeniu prosząc go z sobą.
Mieli iść pieszo.
Tytus ze znajomością wszystkich miasta zakątków, podprowadził starostę do tylnej bramy, którą zwykle wchodzili spiskowi, ustawił go tak, aby niepostrzeżony mógł ich widzieć i poznać, i prosił o chwilę cierpliwości.
Starosta z bijącem sercem czekał.
Nierychło potem wślizgnęli się hetman, generał i parę osób jeszcze... Widział ich, poznał i musiał się uznać zwyciężonym. W pierwszym momencie chciał zaraz wpaść do Loiski i zerwać z nią na zawsze. Ale serce go zabolało, chłopięce łzy zakręciły się w oczach; podziękował zimno Tytusowi i — powrócił, zamknąć się w domu.
Noc przebył niespokojnie, najdzikszemi karmiąc się myślami. Chciał natychmiast powracać na wieś, nie widzieć jej więcej; potem znów zapragnął zdradę wyrzucić jej na oczy, a potem... już sam nie wiedział, co czynić.
Gdy nadeszła godzina, w której zwykle bywał u niej, mimowolnie porwał kapelusz i pobiegł.
Loiska, oczekująca od wczoraj na niego, w progu już postrzegła z twarzy zmianę jakąś. Przeczuła katastrofę, której się zawsze obawiała.