Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Barani Kożuszek.djvu/265

Ta strona została uwierzytelniona.

Starosta blady był i drżący.
— Pani — rozpoczął, dając jej tytuł dawno już porzucony.
Usłyszawszy to, Loiska padła z krzykiem na krzesło. Omdlała... Krysia, usłyszawszy głos, nadbiegła cucić. Starosta stał blady i niemy.
Przyszedłszy do siebie, kasztelanicowa, której nagle powróciła dawna jej gwałtowność, sama rozpoczęła rozmowę:
— Słucham pana.
Dumne to wyzwanie już znacznie słabszym znalazło starostę, niż był, wchodząc:
— Nie mam prawa czynić jej wyrzutów — rzekł — ale od wczoraj chodzę, jak zbity. Pani miałaś dla mnie tajemnice... przyjmowałaś skrycie tych, o których mówiłaś mi, że się brzydzisz nimi. Tam, gdzie hetman ze swymi przyjaciółmi wchodzi jednemi drzwiami, a ja drugiemi, daruj pani — ja bywać nie mogę.
Krew uderzyła na twarz Loisce; załamała ręce i upadła przed nim na kolana.
— Winnam — rzekła z boleścią — nie miałam odwagi ani tych ludzi odepchnąć, choć się nimi brzydzę, ani tobie się przyznać do tych kajdan, które na mnie nieszczęsna przeszłość włożyła. Winnam! tak, zabij mnie, potęp, ale... ulituj się się nademną, nie pogardzaj mną! To grzech przeszłości, to kara za nią, gorzkiemi oblana łzami!
Nie potrzebujemy dodawać, że po krótkiem tłómaczeniu Loiska spłakana zawisła na szyi sta-