Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Barani Kożuszek.djvu/267

Ta strona została uwierzytelniona.

nic. O! król! — dodał starosta z uśmiechem smutnym — piękne panie przyjmuje zawsze, choćby mu tak ważnej nie przynosiły wiadomości.
Wszystko to wyrzeczone było i postanowione szybko i bez zastanowienia. Teraz dopiero przyszło na myśl kasztelanicowej, iż krokiem tym, który nie mógł pozostać tajemnicą, bo hetman miał swoich szpiegów i sprzymierzeńców w zamku — narażała się na zemstę człowieka gwałtownego, który miał w ręku broń przeciw niej okrutną. Uczuła się zgubioną...
Hetman był mściwy, możny, nieprzebierający w środkach, gdy się chciał pomścić.
— Tak, uczynię to, bom powinna, aby się oczyścić — rzekła głosem osłabłym — lecz nie przebaczą mi tego. Wiem, co mnie czeka.
Starosta zachmurzył się i uląkł także, nie o siebie, ale o nią.
— Mógłbym — rzekł — podjąć się poselstwa i pójść sam z przestrogą; ale źródło zawsze będzie łatwe do odkrycia, a zemsta, jeśli ją wywrzeć zechcą, pójdzie do źródła. Radźmy, jak się od niej uchronić?
Rada była więcej niż trudną, bo niemożliwą.
— Stanie się ze mną, co mi przeznaczone — westchnęła po namyśle Loiska. — Muszę spełnić to, co moje sumienie oczyści. Jedź prosić o posłuchanie.
— Jadę — zawołał starosta — ale od jutra masz mnie jako obrońcę. Część zemsty niech spada na mnie... nie ulęknę się jej.