Pod wrażeniem wiadomości tej, która go poruszyła i wzburzyła, starosta pobiegł do zamku. Rzadko go tam widywano. Raz tylko po przybyciu do Warszawy przedstawionym był królowi, który go z nadzwyczajną, przez wzgląd na ojca, przyjął łaskawością. Zaproszony potem na wieczór muzykalny, miał sposobność pokłonić się królowi, który we wszystkich językach i na wszystkie tony obdzielał swych gości najwyszukańszemi komplimentami.
Otoczenie króla znało go tylko, jako syna wojewody, z którym rachować się było potrzeba, dla jego wpływów i znaczenia.
Generał Komarzewski, którego widział niegdyś u rodzica na wsi, przywożącego order Orła białego od króla, przyjął go nadzwyczaj uprzejmie. Starosta czerwienił się, jak dziewczę, gdy mu przyszło wypowiedzieć swą prośbę dla... osoby, którą nawet nie wiedzieć, jak nazywać było. Nie miała ona prawa do tytułu i imienia człowieka, który mężem jej zwał się tylko przez przypuszczenie.
Komarzewski zrozumiał zaraz o kogo szło, ale się skrzywił.
— Jeżeli jest prośba jaka — rzekł — to możebyśmy mogli, nie trudząc najjaśniejszego pana...
— Prośby niema żadnej — przerwał starosta — ale jest wiadomość najwyższej wagi, którą tylko ona sama zwierzyć może najjaśniejszemu panu. Tyczy się ona bezpieczeństwa osoby jego...
Generał zbladł.
— Przywidzenie jakieś, plotka! — przebąknął —
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Barani Kożuszek.djvu/268
Ta strona została uwierzytelniona.