Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Barani Kożuszek.djvu/269

Ta strona została uwierzytelniona.

ale, bądź co bądź, w imię tak nadzwyczajnej sprawy...
Zawrócił się natychmiast do gabinetu króla, pozostał w nim z kwadrans i wrócił cichuteńko, oznaczając godzinę dziewiątą rano. Pani się miała zgłosić do starosty piaseczyńskiego.
Z twarzy generała widać było, że choć audyencyę wyrobił, już w wielkie jej znaczenie niebardzo wierzył.
Starosta natychmiast pojechał do Loiski i pozostał u niej do wieczora. Znalazł ją we łzach, złamaną, przybitą, przerażoną tem, co się stało i co spełnić musiała. Miała poczucie, że dni szczęśliwe marzeń były skończone, że gorąca ta miłość, która błyskawicą przeszła, już dawną nie wróci. Między nią a nim były już łzy, zachwiana wiara, ta plama podejrzenia, która, choć zmyta, zostaje zawsze śladem jakimś...
On także trwożył się i bolał. Dziwne myśli przechodziły mu przez głowę: ucieczka z Warszawy, ukrycie się gdzieś na wsi.
Nazajutrz rano, drżąca, blada, zakwefiona, Loiska pojechała do zamku. Znalazła tam już oczekującego na nią w sieniach starostę, który ją w ręce oddał Ryxowi.
Pomimo naznaczonej godziny, czekać było potrzeba. Najjaśniejszy pan odpieczętowywał listy i depesze.
Oczekiwanie wiekiem się wydało dla Loiski, ale jej dało czas zebrać myśli i męztwo.
Weszła, gdy się drzwi otwarły, szybko i śmiało.