Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Barani Kożuszek.djvu/276

Ta strona została uwierzytelniona.

— A! to przymierze pruskie! to gospodarstwo nowe, które wszystko chce w kraju przerabiać na jakiś fason osobliwy! Nie kryję, że mi to wszystko w najwyższym stopniu wstrętliwe. Jakżeśmy daleko od szczęśliwych dni Kaniowa!
Marszałkowa westchnęła, król się zasępił.
— Tak — rzekł — od Kaniowa jednak pragnąłem się pojednać z hetmanem. Potemkin robił, co mógł; byłem świadkiem jego dobrej woli i pilnych starań; ale nic hetmana nie mogło nawrócić... szalony człowiek.
— To gorzej, że nie on jeden taki — dodała pani krakowska. — Pan Szczęsny, Rzewuski i wielu innych, podziela jego zdanie. Wczoraj u prymasa spotkałam biskupa inflanckiego, który też w spółce jest z nimi i oświadczył mi to bardzo otwarcie.
Generał Komarzewski stał milczący na boku. Panie zdawały się chcieć korzystać z wypadku, aby króla spróbować odciągnąć od nowych przyjaciół.
— W smutnem jestem położeniu — odezwał się Stanisław August. — Nie możecie wątpić, znając mnie oddawna, po której stronie są rzeczywiste sympatye moje; ale monarchą będąc, z władzą tak ograniczoną, do prądów czasu i do woli większości stosować się muszę.
— Kwestya tylko, czy to istotnie wola większości, czy gromadki ludzi, co wiele wrzawy robić umie — odezwała się z przekąsem marszałkowa.
— Prymas toż samo powiada — powiedziała pani krakowska.