szczone, wcale nie było zachęcające, starosta niecierpliwie pierwszy padł w kącie na ławę i oglądającego się jeszcze i ociągającego Tytusa przy sobie posadził.
— Wiesz więc kto ona jest? — zawołał niecierpliwie.
— Z największą pewnością — odparł zawsze obojętny Tytus. — Byłoby rzeczą niesłychaną, ażebym ja w mieście kogoś nie znał i nie poznał.
Uśmiechnął się z wielką zarozumiałością pan Tytus.
Był on synem bardzo zamożnego kupca, rodem Włocha, oddawna osiadłego w kraju i przerobionego już na Polaka. Ojciec jego, Ferrotti, prowadził handel wielki, trochę potem bankowemi zajmował się interesami, dorobił się ogromnego majątku, nadwerężył go nieco spekulacyami fałszywemi i dźwigał się znów. Syn, wychowany bardzo starannie, bo mu ojciec wyrobił przyjęcie do Collegium nobilium u Pijarów, pozabierał tam znajomości z paniczami i wsunął się z ich pomocą w lepsze towarzystwo.
Według naszego zwyczaju, jako cudzoziemca, przyjmowano go, nawet w tych domach, gdzie żaden nieszlachcic uzyskać nie mógł wstępu. Pan Tytus, na którym ojciec wielkie pokładał nadzieje, wychowany po pańsku, żył po paniczowsku, tracił dużo, robił długi, ale za to ocierał się o to, co Warszawa miała najznakomitszego. Wielka łatwość w nauczaniu się języków obcych, w przyswajaniu sobie tonu i maniery świata wyższego, młodość i po-
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Barani Kożuszek.djvu/28
Ta strona została uwierzytelniona.