borowem towarzystwie. Ale też ono w końcu stawało się jednostajnem.
Tłok i tu, jak u Marwaniego, obiecywał się wielki, bo czasu tego sejmu ludzie tak zdawali się potrzebować rozrywki, iż na żadnej nigdy nie brakło go reducie.
Prawda, że i tu wielkiej rozmaitości masek nie było. Powtarzały się też same Cyganki wróżące, Węgrzyni z króbkami, w których się znajdowały karykatury na wybitniejsze osobistości sejmowe, Żydki faktorzy, pasterki, fircyki we frakach moręgowatych, astrologowie, Grecy i Greczynki fantastyczne, Turcy z książek starych naśladowani, według rycin u Mikoczy i Rikota, Kozacy i t. p. Właśnie jednak może najmniej wybitne i nieściągające oczów postacie najżywsze mogły budzić zajęcie, bo te tu sprowadzało cichaczem dane sobie słowo.
Niejedna z pań — opowiadano sobie — przybywała tu, znikała w karetce z towarzyszem jakimś i nie zjawiała się znowu, aż pod koniec zabawy, gdy wreszcie szukającego jej a zbłąkanego małżonka zdołała wynaleźć.
Matka Loiski, dawno pozbawiona tych gorączkowych wrażeń maskaradowych, których była spragnioną, nie opuszczała teraz żadnej reduty, ani kasyna.
Dosyć liczne grono dawnych przyjaciół otaczało ją zawsze. Bawiła się doskonale i mogła nawet poszczycić się nowemi zdobyczami w tym świecie, dla którego nowość tak stawała się pożądaną, że gotów jej był szukać nawet na śmiecisku.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Barani Kożuszek.djvu/280
Ta strona została uwierzytelniona.