Nic mniej miłem nad to być jej nie mogło. Zbliżyła się naprzód do podkomorzego, odwróciła głowę, potem wstała, chcąc się oddalić; lecz przecisnąć się nie było podobna. Barani kożuszek wprost szedł ku niej.
Już to samo, że był brudny, że twarz miał szarym kawałkiem płótna, jak ścierka wyglądającego, pokrytą, że potargane włosy siwe wyglądały mu z pod czapki — obudzało wstręt u pani Zelskiej. Brzydziła się starością. Oprócz tego, sama nie wiedząc czemu, obawiała się i trwogę czuła, patrząc na starca, który z niej oczów nie spuszczając, wprost szedł ku niej.
— Podkomorzy, zlituj się, uchodźmy; idzie wprost na nas.
— Ależ niepodobieństwo — zamruczał towarzysz — przecież nas nie zje. Nie można się przecisnąć, poobrywają na nas wszystko.
Zelska drżała, siedząc.
Obok niej na ławce z drugiej strony siedziała kobiecina jakaś w lekkiej sukni, w przebraniu, które o ubóstwie świadczyło. Ta, zobaczywszy Kożuszka, zerwała się i uciekła. Stary natychmiast zajął miejsce opróżnione.
Sąsiadka odwróciła się zupełnie od niego i sądziła, że jej nie zaczepi, gdy usłyszała głos zmieniony, lecz przypominający jej jakiś niegdyś znany:
— Góra z górą, mościa dobrodziejko — szeptał jej w ucho Kożuszek. — Myśmy to starzy, starzy, bardzo starzy znajomi... hę! z Siedlec jeszcze. Hm!
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Barani Kożuszek.djvu/283
Ta strona została uwierzytelniona.