ciwego zazdrośnika, który zawadzał; potrafiłaś się go pozbyć, majątek dostać do rąk i córunię tak wychować, że pierwszy ładny młodzieniec, co się zjawił, wziął ją jak młody grzybek. Co też się z nią stało? Śliczne to było dziecko! Córka poszła pewnie w ślady szanownej mamuni. Niedaleko pada jabłko od jabłoni — i dobrze się jej dzieje? Hę? Prawda to, że pierwszy amant jej, nie ożeniwszy się z nią, świat ten pożegnał? W sam czas ją uwolnił. Swobodna, może teraz zażywać świata, póki służą lata. Ale pewnie przyjaciół dużo!
Odalisce z pod maski łzy już płynęły, ale Barani kożuszek nie patrzył na nią.
— I to szczęśliwe, że asińdźka wróciłaś do stolicy ze wsi. Tam w tej dziurze, między lasami, niedźwiedziom tylko żyć, a tu, gdy się w ostateczności cerę straci, a siwizna przyniesie popielcowe memento mori, jak stary woźnica będziesz asińdźka, nie mogąc powozić sama, drugim bicze kręcić. To się opłaca! Słowo daję...
— Mości panie! — zawołała, nie mogąc już wytrzymać, odaliska — jest rzeczą podłą znęcać się nad bezbronną kobietą.
— Jak nad jaką — rzekł Barani kożuszek. — Nad niewiastą, co nie poszanowała w życiu nic, ani mężowskiego imienia, ani świętości domowego ogniska, ani niewinności dziecka własnego — nad taką starą, niepoprawną rozpustnicą Bóg przykazuje nie mieć litości i chłostać ją. A że biczem nie mogę, słowem smagam.
Odaliska krzyknęła, lecz wrzawa na sali nie
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Barani Kożuszek.djvu/285
Ta strona została uwierzytelniona.