Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Barani Kożuszek.djvu/289

Ta strona została uwierzytelniona.

prześladowcy, lecz w końcu musiała się go domyśleć. Groźby jego nie pozostały bez skutku, gdyź zaraz nazajutrz rano zapowiedziała, że wyjeżdża do domu.
Zdziwienie wielkie było między przyjaciółmi i żal niemniejszy, gdyż dom jej zaczynał wchodzić w modę. A że parę dni temu wcale mowy nie było, aby pani Zelska Warszawę opuszczać miała, gubiono się w domysłach, co nagle to postanowienie mogło spowodować.
Krajczy i podkomorzy usiłowali ją wstrzymać; nie chciała słuchać nawet.
— Za nic w świecie tu nie zostanę! — wołała.
Tegoż dnia posłała bilet do córki, żądając się z nią widzieć. Służący powrócił z nim i z oznajmieniem, że kasztelanicowa wyniosła się z dawnego mieszkania, dokąd... nie wiadomo.
Mecenas Zażywski, wezwany przez nią, nie umiał też powiedzieć, co się z Loiską stało. Musiała matka posłać po Tytusa, który przed wieczorem przybyć tu raczył.
— Pan musisz wiedzieć, co się stało z Loiską — zawołała za ukazaniem się jego, podchodząc do progu z pośpiechem.
— Domyślam się czegoś, ale nie wiem nic stanowczego, pewnego — rzekł, siadając, Tytus. — Dotąd nie mogłem dośledzić, gdzie ją uwiózł i skrył starosta; lecz jestem pewnym, że zniknięcie to jego jest sprawą.
— Jakto? jeszcze starosta? — zapytała naiwnie matka. — Ale cóż ona sobie myśli? Wszak z pewno-