Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Barani Kożuszek.djvu/29

Ta strona została uwierzytelniona.

wierzchowność ujmująca, uczyniły go pożądanym w salonach.
Panie, które po latach trzydziestu i czterdziestu nie wyrzekały się jeszcze zalotności i przyjemnych z młodzieżą stosunków, protegowały p. Tytusa. Nabrał wielkiej pewności siebie i marzył zapewne o jakiemś świetnem małżeństwie, a tymczasem bawił się i zabawiał drugich, choć był sam już życiem bez celu dość znużony.
Był to z prawa i przywileju mentor wszystkiej młodzieży, wchodzącej w świat, przyjaciel, doradca i nieodstępny towarzysz. Starał się jednak dobierać sobie uczniów między najbogatszymi i najpiękniejsze noszącymi imiona.
Takim właśnie był starosta, młody, przyszły dziedzic ogromnej fortuny i jednej z najznakomitszych rodzin w kraju spadkobierca. Ojciec jego zajmował w senacie krzesło do najpierwszych się liczące. Młody panicz, tylko co wyemancypowany, po raz pierwszy do Warszawy przybywał i wpadł zaraz w ręce p. Tytusa.
Ojciec, niezmiernie bogaty, ale nadzwyczaj skąpy, stosunkowo mało mu dostarczał na życie w Warszawie, a starosta, surowo dotąd trzymany, rwał się namiętnie do życia. Pan Tytus był jego opatrznością.
— Mów, zaklinam cię! — powtórzył, pochylając się ku przyjacielowi, młody panicz. — Kto ona jest?
Tytus się uśmiechał.
— Nie byłem pewny — odparł — chociaż zaraz mi na myśl przychodziło, iż to chyba ona jedna być może... Teraz twierdzę z pewnością, że nie kto in-