Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Barani Kożuszek.djvu/294

Ta strona została uwierzytelniona.

żowym humorze. Król, nakrochmalony, blady, zbliżył się do mnie. Pierwsze słowo:
— Pozwól — rzekł — sobie powiedzieć, że w takim stanie, w jakim jesteś obecnie, wizyt się nie oddaje.
— Najjaśniejszy panie — odparłem — jest to taki stan szczęśliwy i energią obdarzający człowieka, że gdybyś wasza królewska mość częściej do kieliszka zaglądał, dalekoby nam i jemu z tem lepiej było[1].
Uśmiechnął mi się kwaśno, ale staliśmy jako wprzód naprzeciw siebie. Począłem go pytać o zdrowie, bo coś wyglądał mizernie.
— Powietrze mi nie służy — odparł. — Radzą doktorowie, abym się, jak tylko pociepleje, wyniósł do Łazienek.
Tu spojrzał na mnie. Nie będę tłómaczył, jaka w tem aluzya być mogła, ale mnie się zdaje, że była. Odparłem żywo:
— Ja też za Łazienkami głosuję, bo możeby tam mniej waszą królewską mość napadali nowi jego przyjaciele.
— Napadali? — odparł król z uśmiechem. — Hm! ja na zamku nie boję się napaści; ale pod te czasy, z zamku do Łazienek jadąc, mógłbym być na niebezpieczeństwo wystawiony.
W tem do jakiejś plotki, mnie się tyczącej, aluzya była wyraźna. Począłem się śmiać.

— Wasza królewska mość rozkaż tylko — rze-

  1. Odpowiedź historyczna.