Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Barani Kożuszek.djvu/297

Ta strona została uwierzytelniona.

Tu, chociaż godzina była sesyi sejmowej, a znaczniejsza część publiki ówczesnej w izbie lub na galeryi się znajdowała — gości oczekujących na hetmana było dosyć.
Czekali nań między innymi generał Kurdwanowski i strażnik Mierzejewski, którzy natychmiast weszli za powracającym do gabinetu.
— Niema wątpliwości, że mój plan wniwecz obrócony — zawołał hetman. — Kto mi się przysłużył, królowi denuncyując, nie wiem. Silne mam posądzenie na tę niegodziwą syrenę.
— Ale ona o niczem wiedzieć nie mogła! — zakrzyknął Kurdwanowski.
— Kobieta, w której domu spiskowi się zbierają, żeby nie znalazła sposobu podsłuchania, żeby się nie domyślała! Kurdwanosiu, ty to mówisz? — rzekł szydersko hetman. — Czy ja mogę zaręczyć, żem sam się z czem nie wypaplał? Starałem się — począł po chwili hrabia — dostać języka na zamku. Mam tam swoich. Otóż wiem, że zrana, parę dni temu, była tam nieznajoma jakaś, czarno zakwewiona panienka, przypuszczona przez Ryxa.
Strażnik się uśmiechnął.
— Takie petentki codzień mu Ryx wpuszcza w różnych godzinach.
— Dosyć, że ja tę syrenę posądzam i nie bez fundamentu — dokończył hetman, ciskając o stół rękawiczkami. — Projekt dyabli wzięli! Ale znajdziemy inny — dodał. — Tylko ja jej płazem tego nie puszczę!
Chwilę chodził, poruszony mocno. Odwrócił się do strażnika.